galeria zdjęć z Niemiec: http://www.facebook.com/media/set/?set=a.10150358717089073.401511.555969072&l=886c05bdec&type=1

galeria zdjęć z Indii: http://www.facebook.com/media/set/?set=a.10150242806114073.366015.555969072&l=363fc7b216

piątek, 19 sierpnia 2011

Perypetie podróżnicze


mój piątkowy koszmar
Rzecz działa się w zeszły piątek, kiedy wracałam do Polski na weekend. Zaczęło się niewinnie. Wyszłam z pracy, dotarłam do domu, wzięłam walizkę i udałam się na autobus do Erlangen. Autobus przyjechał punktualnie, i równie punktualnie dojechał do celu. Pierwsze „schody” pojawiły się na dworcu w Erlangen, gdzie czekałam na przesiadkę do Norymbergii. 2 minuty przed odjazdem pociągu zorientowałam się, że czekam na złym peronie (nie tylko w Polsce mają burdel w rozkładach jazdy!). Dzięki wypracowanej sprawności gazeli udało się jednak wsiąść do pociągu, tym samym na dworzec autokarowy dotarłam tak, jak zaplanowałam, czyli ponad godzinę przed odjazdem.  Autokar do Polski miałam mieć o 20:00. 20 minut po czasie przyjechał Eurolines, do którego rzucili się wszyscy oczekujący – w tym ja. Stanęłam przy drzwiach i z rozmowy kierowcy z innymi pasażerami zrozumiałam, że tym autokarem jadą pasażerowie z biletem kupionym w Niemczech (ja swój nabyłam przez Polskę). Porozmawiałam jeszcze chwilkę o możliwości transportu roweru po czym Eurolines odjechał. 15 minut później przyjechał drugi autokar. Podeszłam z biletem do kierowcy, który z rozkosznym uśmiechem stwierdził, że ja mam bilet innej firmy i że on mnie nie zabierze. Kolejny autokar miał być niecałą godzinę później. Dobra, mówię, poczekam. Przyjechał trzeci autokar – jak się okazało, również nie mojej firmy i wtedy zaczęłam panikować… Dochodziła 22, zaczął padać deszcz, i wszyscy się na mnie wypieli! Z oczami cielaka poprosiłam kierowcę trzeciego autokaru o pomoc, ale usłyszałam tylko, że mają komplet i nic z tego. Wtedy już się serio zdenerwowałam. Ostatnia nadzieja tkwiła w czwartym autokarze do Polski, który miał niebawem nadjechać. Zaczęłam też wydzwaniać po infoliniach mojego biura podróży, ale bezskutecznie. I wtedy, ni stąd, ni z owąd pojawił się ostatni kierowca, z którym rozmawiałam z informacją, że ktoś się nie zgłosił, a on rozmawiał z szefem i mogą mnie zabrać – hurra! Potulnie jak owieczka wsiadłam na swoje miejsce i pojechałam do Łodzi z dwugodzinnym poślizgiem…

Wnioski? Wygląda na to, że pierwszy autokar był moim autokarem, tyle że przez nieporozumienie z kierowcą do niego nie wsiadłam. Na przyszłość 7 razy się upewnię, że nie ma mnie na liście pasażerów, zanim pozwolę autokarowi odjechać. 

Spędziłam przemiły weekend w ojczyźnie i już bez żadnych przygód wróciłam do Herzogenaurach. Niespodzianka spotkała mnie dopiero jak weszłam do swojego pokoju - był pusty. Właściciel postanowił przeprowadzić mnie do pokoju obok. Owszem wspominał, że chciałby, żebym się przeniosła, ale sądziłam, że poczeka na mnie. Wkurzyłam się, ale kto by zachował spokój, po kilkunastu godzinach w podróży, a przed kolejnymi 8 w pracy. No ale, dostałam klucz do nowego pokoju, wzięłam szybki prysznic (wszystko było mniej więcej tam, gdzie to zostawiłam w poprzednim lokum) i poszłam do roboty. Po powrocie przyszedł do mnie właściciel z przeprosinami napisanymi w formie listu – łamaną angielszczyzną, i zaproszeniem na kolacje, na jego koszt, w restauracji na dole. Może któregoś dnia skorzystam.

list z przeprosinami - prawdziwa perełka!

1 komentarz:

  1. hehe,całe życie człowiek się uczy :) gratuluje bloga Marcin M P&G

    OdpowiedzUsuń