Po półtora roku
posuchy wyjazdowej w końcu udało się udać na urlop. W międzyczasie zmieniły się
nieco warunki, tzn. na świecie pojawiła się Helenka. Fakt ten zmienił moje
życie o 180 stopni i znacząco wpłynął na to, na co zwracam uwagę podczas wojaży
i co będę opisywała.
Lotnisko |
Tegoroczną
przedłużoną Majówkę spędziliśmy na Malcie. Wybór miejsca był ściśle związany z
obecnymi zamiłowaniami mojego męża (nurkowanie) i planami stowarzyszenia, z
którym swoje hobby uprawia.
Wyjechaliśmy 29
kwietnia i, ku mojemu zdziwieniu, udało się dotrzeć bezproblemowo! Moja, prawie 7 miesięczna, córka Helenka okazała się
twardzielem! Najpierw spędziliśmy 3,5h w aucie jadąc z Łodzi do Wrocławia (z
krótką przerwę na karmienie i sprzątanie po ‘ulewce’), później lotnisko i odprawa.
Poszło w miarę sprawnie. Miałam dwie butle z płynami (herbatka uspokajająca i
woda) plus 0,5l mineralki i wszystko przeszło przez kontrolę. Nawet udało się
złożyć wózek na tyle, żeby zmieścił się w prześwietlaczu.
Do samolotu mieliśmy
specjalną asystę pracownika obsługi, który zabrał nas na płytę lotniska windą, żebyśmy nie musieli nosić wózka po
schodach. Miły gest.
W samolocie przy
starcie Helcia była trochę niespokojna ale regularnie dostawała wodę do picia,
żeby jej się uczy odtykały. Dzięki temu cały lot (2,5h) grzecznie minął.
Helenka się przespała na stolikach do jedzenia (dzięki Motyla za dobre rady! ;))
a później grzecznie się bawiła
zaczepiając współpasażerów.
Z lotniska,
wypożyczonymi samochodami, pojechaliśmy na kwaterę. I tu był mały problem.
Mieliśmy zarezerwowany fotelik dla półrocznego dziecka, a na miejscu się
okazało, że to raczej dla starszego niemowlaka, bo się go wpinało przodem do
kierunku jazdy. Miał wprawdzie nakładkę dla maluchów, żeby pozycje półleżącą
zrobić, ale jakoś tak bez przekonania Małą wpinałam. Dodatkowo samochód, którym
jechaliśmy miał pasy tylko na jednym siedzeniu, poza siedzeniem kierowcy…
Wyboru, gdzie posadzić Helcię, nie było, więc jechała obok kierowcy. Na
szczęście dziecku spodobał się nowy styl jazdy, a i żadnych sytuacji
niebezpiecznych nie było (pomimo jazdy po przeciwnej stronie – na Malcie
obowiązuje ruch lewostronny).
Po 10 godzinach w podróży
dotarliśmy do miasteczka docelowego – Bugibba. Apartamenty Winston, wzorowane
na późnym PRL-u, pozwoliły nam się poczuć jak w domu. Łóżeczko dziecięce,
zgodnie z rezerwacją otrzymaliśmy, ale właściciel postanowił zbadać naszą
czujność. Podczas umieszczania sprzętu w pokoju najwyraźniej obluzował się
materacyk i Helcia przy pierwszej próbie uśpienia niemal spadła na posadzkę… Na
szczęście wrodzony refleks pozwolił uniknąć katastrofy, a łóżeczko szybko udało
się naprawić. Drugą niespodzianką była woda w kranie. Nieświadoma nakarmiłam
dziecko mlekiem na tej wodzie dwukrotnie w nocy. Podczas przygotowywania
porannej herbaty okazało się, że woda jest odsalaną wodą morską... Niestety proces chyba
nie do końca był dopracowany, bo nie dało
się tego pić (choć w sumie Helce nie przeszkadzało)! Nie mniej, żeby zdzierżyć herbatę,
do gotowania kupowaliśmy mineralkę.
Bugibba |
Pierwszego dnia postanowiłyśmy
pozwiedzać Bugibbę i na dzień dobry zaliczyłyśmy falstart. Tak ładnie słońce
świeciło, że Młodą tylko w krótkie body ubrałam na spacer (siebie z resztą też
na krótko), a tu taki zimny wiatr, że po paru minutach się wracałyśmy ubrać. Poczułam
prawdziwe lato nad Bałtykiem… Drugie wyjście bardziej udane - w sumie ze 3
godziny połaziliśmy. Okolice hotelu całkiem urokliwe. Do wody jakieś 200m a wzdłuż
wybrzeża bardzo przyjemny deptak. Jedyny problem był taki, że podczas 7
dniowego wyjazdu udało mi się ze 3 razy wzdłuż i wszerz obejść miejscowość.
Cała Malta jest wielkością zbliżona do Łodzi (choć ma niemal o połowę mniej
mieszkańców), więc jedna miejscowość jest mniejsza od przeciętnego łódzkiego
osiedla…
Jednego dnia pojechaliśmy
z grupą nurkujących na drugi koniec wyspy (do Wied iż-Żurrieq). Helcia się
ugotowała w foteliku samochodowym, bo tego dnia było akurat gorąco. Po godzinie
w samochodzie mogłam ją wyżynać (na szczęście miałam ciuszki na zmianę, wzięte
oczywiście na wypadek ‘pawia’). Nurkujący poszli pod wodę, a ja popłynęłam z
Helką łodzią motorową do jaskiń z przepiękną błękitną wodą – Blue Grotto (Młoda
była przypiętą do mnie w miękkim nosidle). Wrażenia fantastyczne – Helence
spodobał się wiatr we włosach! W Wied iż-Żurrieq spędziliśmy cały dzień, a w
drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o muzeum jaskini (Għar Dalam) i ciekawy port
z kolorowymi łódkami (Marsaxlokk). Wspomniane muzeum nazywane Jaskinią
Ciemności zlokalizowana jest w południowo wschodniej części wyspy, na
przedmieściach miasta Birzebbuga. Dla zwiedzających udostępniono jakieś 70
metrów jaskini, więc był to raczej krótki spacer. Marsaxlokk to niewielka
wioska rybacka, morza w zatoce ma przyjemny błękitny kolor, a na powierzchni
kołyszą się kolorowe łódki Luzzu. Przeszliśmy portem przez mały targ, zjedliśmy
pysznego loda i wyruszyliśmy w podróż do domu.
Mdina |
Innego dnia pojechaliśmy
do Mdiny pozwiedzać Stare Miasto. Dojazd na miejsce zajął nam jakieś pół godziny,
znalezienie miejsca do parkowania – drugie tyle. Okazało się, że trafiliśmy na
festiwal Średniowiecza, stąd te tłumy. Organizatorzy przygotowali mnóstwo atrakcji:
inscenizowane bitwy, pokazy iluzjonistów dla dzieci, targ produktów
regionalnych etc. Wszystko było ciekawe, a miasteczko samo w sobie niezwykle
urokliwe. Niestety specyfika średniowiecznych miast z wąskimi uliczkami, utrudniała
trochę przemieszczanie się z się wózkiem, ale daliśmy radę. Przyznam, że
podobało mi się, nawet pomimo tych tłumów (od których odwykłam po ponad pół
roku na macierzyńskim).
Popeye's Village |
Udało nam się
również pojechać do wioski PopEye’a (w Anchor Bay). Jest to miejsce, w którym w
1980 roku kręcono film a scenografię zostawili dla turystów. Wioska
umiejscowiona jest w urokliwej zatoczce i z daleka robi świetne wrażenie. Z
bliska, miejsce jest zdecydowanie atrakcyjne dla dzieciaków, można pochodzić po
drewnianych domkach, zrobić sobie zdjęcie z PopEye’m czy obejrzeć teatrzyk.
Całość nakręcają dwaj animatorzy, dzięki czemu i dorosłym się nie nudzi.
Ostatniego dnia
odwiedziliśmy Ta’Qali gdzie do zwiedzenia były: Muzeum Lotnictwa (6 €), Wioskę
Rzemiosła (Crafts Village) i stadion
narodowy. Pierwsze, rozmieszczone w 3 hangarach na terenie starego lotniska,
jest niewątpliwą atrakcją dla pasjonatów tego sportu. Mnie osobiście wynudziło
na śmierć :P We Wiosce Rzemiosła za to można było zobaczyć jak robi się ozdoby
ze szkła i oczywiście nabyć kilka souvenirów.
Po 7
radosnych dniach na wyspie wyruszyliśmy do domu. Podróż powrotna wymęczyła nas kompletnie! Rano następnego dnia czułam, że zmartwychwstaje, a nie że się budzę…
Do Łodzi dotarliśmy o 3 nad ranem. Helenka spała cały lot plus jazdę z
Wrocławia, więc o 3 to już wyspana była... 40min ją usypiałam - sama
przybijając gwoździa'
o łóżeczko… Wracając do podróży - lot mieliśmy o 20:15 - czyli teoretycznie
Helka powinna od godziny spać. Oczywiście nie spała, więc jak tylko
wystartowaliśmy to dała taki koncert, że cały samolot słyszał... Na szczęście w
ciągu kilku min udało się ją uciszyć i zasnęła. Po jakiejś godzinie obudziła ją
stewardessa krzycząca przez głośniki o możliwości zostania milionerem po
zakupie zdrapki w bardzo atrakcyjnej cenie... No myślałam, że zabije! Znowu
parę min ryku i udało się Młodą ululać. Na koniec mały niepokój przy lądowaniu
(bo trzeba było Helkę do pionu wziąć - tak to spała na stolikach cały czas) i
jak tylko odebraliśmy wózek pod samolotem to już znowu spała. Nie przebudziła
się nawet jak ją z wózka do fotelika samochodowego przekładałam.
A teraz
kilka uwag do pakowania dziecka na
wyjazd. Walizka Helenki ważyła 20kg, plus jedna sztuka bagażu podręcznego
również była dla Młodej. Zdecydowanie przesadziłam z ilością pampersów, zwłaszcza,
że mieszkaliśmy nad Carrefourem, gdzie wszystko można by było dokupić (ceny niestety
sporo wyższe). Dodatkowo wzięłam paczkę pampków do pływania a ani razu nie
weszłyśmy do wody... Niestety temperatura wody nie była zachęcająca a i
powietrze średnio ciepłe (ok 20-23st), no i wiało. Za to słońca było dużo. Z
racji pogody miałam też dużo za dużo krótkich rękawków. A tak poza tym, to
przeprać musiałam tylko ze dwa śliniaki, bo wszystkiego innego mi starczyło.
Z mlekiem dla dziecka wycyrklowałam prawie na styk - może ze 4 porcje mi
zostały.
Dla osób
planujących wojaże z niemowlakiem samolotem - dawajcie dzieciom pić w czasie
startu to im się uszy będą odtykać. Na pokład można wziąć dużo płynów dla
dziecka. W drodze powrotnej miałam 4 butelki dziecięce z wodą/herbatką i pół
litrową mineralkę (oczywiście zadeklarowaną dla Młodej, ale sama ją wypiłam
:P). Poza tym, stewardessy bez problemu dają wrzątek, żeby mleko zrobić.
Co do
Malty jako miejsca turystycznego to mnie jakoś nie zachwyciło. Jest to państwo,
jak już wcześniej wspomniałam, 'kieszonkowe'. Poza tym z tego co się
dowiedziałam, była całkowicie zniszczona podczas drugiej wojny światowej (choć
nie była okupowana) więc do zwiedzania jakoś szalenie dużo miejsc nie ma.
Przemieszczaliśmy
się wypożyczonym samochodem (ja robiłam za kierowcę bo tam jest ruch
lewostronny a ja kiedyś pół roku w Irlandii mieszkałam) i powiem, że bez
nawigacji było ciężko, bo tych dróg tam mnóstwo i jakieś to państwo
poszatkowane takie.
Plaże
głównie kamieniste, a jak już piaszczystą się trafi to piasek zupełnie nie
przypomina naszego ślicznego, żółtego piaseczku znad Bałtyku.
W
miasteczku problemem były ok 20 centymetrowe krawężniki i bardzo wąskie
chodniki (uciążliwość tego uświadamiasz sobie dopiero jak podróżujesz z wózkiem).
W
ogóle to Malta jest zasypana Angolami, którzy tam się 'wakacjują' (podobno
milion Anglików rocznie przyjeżdża), w związku z czym wszędzie podają 'fish and
chips' a co drugi pub jest w stylu angielskim. Nie udało nam się właściwie
jakiejś tradycyjnej kuchni spróbować. Raz byliśmy na lunchu w knajpce i wzięliśmy
trzy pozycje z karty przy których było słowo 'Maltese' - dostaliśmy dwie
kanapki (bułki z tuńczykiem i z szynką) i makaron z sosem pomidorowym… Po tym
przeżyciu poszłam do sklepu rybnego i następnego dnia sama przyrządziłam
krewetki. Piwo maltańskie (CISK) przypomina polskiego Żywca i za to wina są
godne polecenia (moim faworytem zostało białe wytrawne La Torre).
Generalnie
można odpocząć, zaczerpnąć słońca, zmienić rzeczywistość, ale drugi raz bym tam
nie pojechała.
Mały
orientacyjny cennik:
Zgrzewka mineralnej 6x2litry – 2.15€
Bułki – 0.20€
Mleko 1l – 0.90€
Ser Cheddar 1kg – 9.45€
Jogurt – 1.2-1.8€
Masło 125g – 1.5€
Pomidory 6 szt – 2.5€
Pesto 190g – 1.3€
Pringles – 170g – 1.85€
Torebka jednorazowa/reklamówka – 0.2€
Makaron penne 500g – 0.60€
Cytryna – 0.5€
Słoik kawy Nescafe 100g – 2.68€
Piwo w knajpie – 2€
Piwo w sklepie – 0.5€
Danie w restauracji (kalmary, ośmiornica, ryba dnia) – ok.
15€
Gałka lodów – 1.3€
Cappuccino – 1.6€