galeria zdjęć z Niemiec: http://www.facebook.com/media/set/?set=a.10150358717089073.401511.555969072&l=886c05bdec&type=1

galeria zdjęć z Indii: http://www.facebook.com/media/set/?set=a.10150242806114073.366015.555969072&l=363fc7b216

piątek, 9 maja 2014

Malta 2014



Po półtora roku posuchy wyjazdowej w końcu udało się udać na urlop. W międzyczasie zmieniły się nieco warunki, tzn. na świecie pojawiła się Helenka. Fakt ten zmienił moje życie o 180 stopni i znacząco wpłynął na to, na co zwracam uwagę podczas wojaży i co będę opisywała. 

Lotnisko
Tegoroczną przedłużoną Majówkę spędziliśmy na Malcie. Wybór miejsca był ściśle związany z obecnymi zamiłowaniami mojego męża (nurkowanie) i planami stowarzyszenia, z którym swoje hobby uprawia.

Wyjechaliśmy 29 kwietnia i, ku mojemu zdziwieniu, udało się dotrzeć bezproblemowo! Moja,  prawie 7 miesięczna, córka Helenka okazała się twardzielem! Najpierw spędziliśmy 3,5h w aucie jadąc z Łodzi do Wrocławia (z krótką przerwę na karmienie i sprzątanie po ‘ulewce’), później lotnisko i odprawa. Poszło w miarę sprawnie. Miałam dwie butle z płynami (herbatka uspokajająca i woda) plus 0,5l mineralki i wszystko przeszło przez kontrolę. Nawet udało się złożyć wózek na tyle, żeby zmieścił się w prześwietlaczu.

Do samolotu mieliśmy specjalną asystę pracownika obsługi, który zabrał nas na płytę lotniska  windą, żebyśmy nie musieli nosić wózka po schodach. Miły gest.

W samolocie przy starcie Helcia była trochę niespokojna ale regularnie dostawała wodę do picia, żeby jej się uczy odtykały. Dzięki temu cały lot (2,5h) grzecznie minął. Helenka się przespała na stolikach do jedzenia (dzięki Motyla za dobre rady! ;))  a później grzecznie się bawiła zaczepiając współpasażerów.

Z lotniska, wypożyczonymi samochodami, pojechaliśmy na kwaterę. I tu był mały problem. Mieliśmy zarezerwowany fotelik dla półrocznego dziecka, a na miejscu się okazało, że to raczej dla starszego niemowlaka, bo się go wpinało przodem do kierunku jazdy. Miał wprawdzie nakładkę dla maluchów, żeby pozycje półleżącą zrobić, ale jakoś tak bez przekonania Małą wpinałam. Dodatkowo samochód, którym jechaliśmy miał pasy tylko na jednym siedzeniu, poza siedzeniem kierowcy… Wyboru, gdzie posadzić Helcię, nie było, więc jechała obok kierowcy. Na szczęście dziecku spodobał się nowy styl jazdy, a i żadnych sytuacji niebezpiecznych nie było (pomimo jazdy po przeciwnej stronie – na Malcie obowiązuje ruch lewostronny).

Po 10 godzinach w podróży dotarliśmy do miasteczka docelowego – Bugibba. Apartamenty Winston, wzorowane na późnym PRL-u, pozwoliły nam się poczuć jak w domu. Łóżeczko dziecięce, zgodnie z rezerwacją otrzymaliśmy, ale właściciel postanowił zbadać naszą czujność. Podczas umieszczania sprzętu w pokoju najwyraźniej obluzował się materacyk i Helcia przy pierwszej próbie uśpienia niemal spadła na posadzkę… Na szczęście wrodzony refleks pozwolił uniknąć katastrofy, a łóżeczko szybko udało się naprawić. Drugą niespodzianką była woda w kranie. Nieświadoma nakarmiłam dziecko mlekiem na tej wodzie dwukrotnie w nocy. Podczas przygotowywania porannej herbaty okazało się, że woda jest  odsalaną wodą morską... Niestety proces chyba nie do końca był dopracowany, bo  nie dało się tego pić (choć w sumie Helce nie przeszkadzało)! Nie mniej, żeby zdzierżyć herbatę, do gotowania kupowaliśmy mineralkę.

Bugibba
Pierwszego dnia postanowiłyśmy pozwiedzać Bugibbę i na dzień dobry zaliczyłyśmy falstart. Tak ładnie słońce świeciło, że Młodą tylko w krótkie body ubrałam na spacer (siebie z resztą też na krótko), a tu taki zimny wiatr, że po paru minutach się wracałyśmy ubrać. Poczułam prawdziwe lato nad Bałtykiem… Drugie wyjście bardziej udane - w sumie ze 3 godziny połaziliśmy. Okolice hotelu całkiem urokliwe. Do wody jakieś 200m a wzdłuż wybrzeża bardzo przyjemny deptak. Jedyny problem był taki, że podczas 7 dniowego wyjazdu udało mi się ze 3 razy wzdłuż i wszerz obejść miejscowość. Cała Malta jest wielkością zbliżona do Łodzi (choć ma niemal o połowę mniej mieszkańców), więc jedna miejscowość jest mniejsza od przeciętnego łódzkiego osiedla…


Jednego dnia pojechaliśmy z grupą nurkujących na drugi koniec wyspy (do Wied iż-Żurrieq). Helcia się ugotowała w foteliku samochodowym, bo tego dnia było akurat gorąco. Po godzinie w samochodzie mogłam ją wyżynać (na szczęście miałam ciuszki na zmianę, wzięte oczywiście na wypadek ‘pawia’). Nurkujący poszli pod wodę, a ja popłynęłam z Helką łodzią motorową do jaskiń z przepiękną błękitną wodą – Blue Grotto (Młoda była przypiętą do mnie w miękkim nosidle). Wrażenia fantastyczne – Helence spodobał się wiatr we włosach! W Wied iż-Żurrieq spędziliśmy cały dzień, a w drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o muzeum jaskini (Għar Dalam) i ciekawy port z kolorowymi łódkami (Marsaxlokk). Wspomniane muzeum nazywane Jaskinią Ciemności zlokalizowana jest w południowo wschodniej części wyspy, na przedmieściach miasta Birzebbuga. Dla zwiedzających udostępniono jakieś 70 metrów jaskini, więc był to raczej krótki spacer. Marsaxlokk to niewielka wioska rybacka, morza w zatoce ma przyjemny błękitny kolor, a na powierzchni kołyszą się kolorowe łódki Luzzu. Przeszliśmy portem przez mały targ, zjedliśmy pysznego loda i wyruszyliśmy w podróż do domu. 

Mdina

Innego dnia pojechaliśmy do Mdiny pozwiedzać Stare Miasto. Dojazd na miejsce zajął nam jakieś pół godziny, znalezienie miejsca do parkowania – drugie tyle. Okazało się, że trafiliśmy na festiwal Średniowiecza, stąd te tłumy. Organizatorzy przygotowali mnóstwo atrakcji: inscenizowane bitwy, pokazy iluzjonistów dla dzieci, targ produktów regionalnych etc. Wszystko było ciekawe, a miasteczko samo w sobie niezwykle urokliwe. Niestety specyfika średniowiecznych miast z wąskimi uliczkami, utrudniała trochę przemieszczanie się z się wózkiem, ale daliśmy radę. Przyznam, że podobało mi się, nawet pomimo tych tłumów (od których odwykłam po ponad pół roku na macierzyńskim). 
  

Popeye's Village
Udało nam się również pojechać do wioski PopEye’a (w Anchor Bay). Jest to miejsce, w którym w 1980 roku kręcono film a scenografię zostawili dla turystów. Wioska umiejscowiona jest w urokliwej zatoczce i z daleka robi świetne wrażenie. Z bliska, miejsce jest zdecydowanie atrakcyjne dla dzieciaków, można pochodzić po drewnianych domkach, zrobić sobie zdjęcie z PopEye’m czy obejrzeć teatrzyk. Całość nakręcają dwaj animatorzy, dzięki czemu i dorosłym się nie nudzi.

Ostatniego dnia odwiedziliśmy Ta’Qali gdzie do zwiedzenia były: Muzeum Lotnictwa (6 €), Wioskę Rzemiosła (Crafts Village) i stadion narodowy. Pierwsze, rozmieszczone w 3 hangarach na terenie starego lotniska, jest niewątpliwą atrakcją dla pasjonatów tego sportu. Mnie osobiście wynudziło na śmierć :P We Wiosce Rzemiosła za to można było zobaczyć jak robi się ozdoby ze szkła i oczywiście nabyć kilka souvenirów.




Po 7 radosnych dniach na wyspie wyruszyliśmy do domu. Podróż powrotna  wymęczyła nas kompletnie! Rano następnego dnia  czułam, że zmartwychwstaje, a nie że się budzę… Do Łodzi dotarliśmy o 3 nad ranem. Helenka spała cały lot plus jazdę z Wrocławia, więc o 3 to już wyspana była... 40min ją usypiałam - sama przybijając gwoździa' o łóżeczko… Wracając do podróży - lot mieliśmy o 20:15 - czyli teoretycznie Helka powinna od godziny spać. Oczywiście nie spała, więc jak tylko wystartowaliśmy to dała taki koncert, że cały samolot słyszał... Na szczęście w ciągu kilku min udało się ją uciszyć i zasnęła. Po jakiejś godzinie obudziła ją stewardessa krzycząca przez głośniki o możliwości zostania milionerem po zakupie zdrapki w bardzo atrakcyjnej cenie... No myślałam, że zabije! Znowu parę min ryku i udało się Młodą ululać. Na koniec mały niepokój przy lądowaniu (bo trzeba było Helkę do pionu wziąć - tak to spała na stolikach cały czas) i jak tylko odebraliśmy wózek pod samolotem to już znowu spała. Nie przebudziła się nawet jak ją z wózka do fotelika samochodowego przekładałam.


A teraz kilka uwag  do pakowania dziecka na wyjazd. Walizka Helenki ważyła 20kg, plus jedna sztuka bagażu podręcznego również była dla Młodej. Zdecydowanie przesadziłam z ilością pampersów, zwłaszcza, że mieszkaliśmy nad Carrefourem, gdzie wszystko można by było dokupić (ceny niestety sporo wyższe). Dodatkowo wzięłam paczkę pampków do pływania a ani razu nie weszłyśmy do wody... Niestety temperatura wody nie była zachęcająca a i powietrze średnio ciepłe (ok 20-23st), no i wiało. Za to słońca było dużo. Z racji pogody miałam też dużo za dużo krótkich rękawków. A tak poza tym, to przeprać musiałam tylko ze dwa śliniaki, bo wszystkiego innego mi starczyło. Z mlekiem dla dziecka wycyrklowałam prawie na styk - może ze 4 porcje mi zostały.
Kąpiel w warunkach turystycznych


Dla osób planujących wojaże z niemowlakiem samolotem - dawajcie dzieciom pić w czasie startu to im się uszy będą odtykać. Na pokład można wziąć dużo płynów dla dziecka. W drodze powrotnej miałam 4 butelki dziecięce z wodą/herbatką i pół litrową mineralkę (oczywiście zadeklarowaną dla Młodej, ale sama ją wypiłam :P). Poza tym, stewardessy bez problemu dają wrzątek, żeby mleko zrobić.


Co do Malty jako miejsca turystycznego to mnie jakoś nie zachwyciło. Jest to państwo, jak już wcześniej wspomniałam, 'kieszonkowe'. Poza tym z tego co się dowiedziałam, była całkowicie zniszczona podczas drugiej wojny światowej (choć nie była okupowana) więc do zwiedzania jakoś szalenie dużo miejsc nie ma.

Przemieszczaliśmy się wypożyczonym samochodem (ja robiłam za kierowcę bo tam jest ruch lewostronny a ja kiedyś pół roku w Irlandii mieszkałam) i powiem, że bez nawigacji było ciężko, bo tych dróg tam mnóstwo i jakieś to państwo poszatkowane takie.

Plaże głównie kamieniste, a jak już piaszczystą się trafi to piasek zupełnie nie przypomina naszego ślicznego, żółtego piaseczku znad Bałtyku.

W miasteczku problemem były ok 20 centymetrowe krawężniki i bardzo wąskie chodniki (uciążliwość tego uświadamiasz sobie dopiero jak podróżujesz z wózkiem).

W ogóle to Malta jest zasypana Angolami, którzy tam się 'wakacjują' (podobno milion Anglików rocznie przyjeżdża), w związku z czym wszędzie podają 'fish and chips' a co drugi pub jest w stylu angielskim. Nie udało nam się właściwie jakiejś tradycyjnej kuchni spróbować. Raz byliśmy na lunchu w knajpce i wzięliśmy trzy pozycje z karty przy których było słowo 'Maltese' - dostaliśmy dwie kanapki (bułki z tuńczykiem i z szynką) i makaron z sosem pomidorowym… Po tym przeżyciu poszłam do sklepu rybnego i następnego dnia sama przyrządziłam krewetki. Piwo maltańskie (CISK) przypomina polskiego Żywca i za to wina są godne polecenia (moim faworytem zostało białe wytrawne La Torre).

Generalnie można odpocząć, zaczerpnąć słońca, zmienić rzeczywistość, ale drugi raz bym tam nie pojechała.



Mały orientacyjny cennik:

Zgrzewka mineralnej 6x2litry – 2.15€

Bułki – 0.20€

Mleko 1l – 0.90€

Ser Cheddar 1kg – 9.45€

Jogurt – 1.2-1.8€

Masło 125g – 1.5€

Pomidory 6 szt – 2.5€

Pesto 190g – 1.3€

Pringles – 170g – 1.85€

Torebka jednorazowa/reklamówka – 0.2€

Makaron penne 500g – 0.60€

Cytryna – 0.5€

Słoik kawy Nescafe 100g – 2.68€

Piwo w knajpie – 2€

Piwo w sklepie – 0.5€

Danie w restauracji (kalmary, ośmiornica, ryba dnia) – ok. 15€

Gałka lodów – 1.3€

Cappuccino – 1.6€

1 komentarz: