Dzień
5: Stara Jaffa
Jest
to położone nieco na południe od Tel Avivu, zabytkowe miasto, którego port
pochodzi z czasów przed biblijnych. Cytując za przewodnikiem, jest to miejsce,
gdzie wszystko się zaczęło. Gdy wody opadły, po biblijnym potopie, arka Noego
osiadła na górze Ararat, skąd najmłodszy syn Noego wypatrzył ładne wzgórze nad
zatoką i postanowił się tam osiedlić, nazywając miejsce Jaffa czyli „piękne”.
Dzisiejsza Jaffa jest labiryntem krętych uliczek i zaułków otoczonych
potężnymi, murowanymi fortyfikacjami. Znaleźć tu można mnóstwo sklepików z
rękodziełem (biżuteria, ceramika), kawiarenek oraz restauracji z rybami
wyłowionymi przez tutejszych rybaków. Najważniejszym wątkiem religijnym jest
tutaj dom Szymona garbarza, w którym przez pewien czas mieszkał św. Piotr.
Podobno spotkać tu można pielgrzymów modlących się pod drzwiami owego domu –
nam się to nie udało. Generalnie miejsce godne polecenia.
Wieczorem
wybraliśmy się na spacer ulicą Dizengoff. Kiedyś mówiło się, że na tej ulicy
spotkać można wszystkie ładne dziewczyny z Tel Avivu :) To taka Piotrkowska z
czasów świetności dla tego miasta. Dużo
sklepów, butików, kawiarni. Miłe miejsce na wieczór.
Dzień
6: Jerozolima
Brama Damasceńska |
Zwiedzenie
Jerozolimy w ciągu jednego dnia jest zaledwie 'liźnięciem' jej historii, nie
mniej chyba udało nam się dotrzeć do najważniejszych miejsc. Zaczęliśmy od
Bramy Damasceńskiej, która jest jednocześnie wejściem do bazaru arabskiego
(jakoś mnie to nie zdziwiło). Zawodowo serdeczni sklepikarze nagabują na zakupy
w ich sklepie, oczywiście w cenach promocyjnych. Idąc przez rynek doszliśmy do
Via Dolorosa – Drogi Krzyżowej. Byliśmy przy stacjach IV, V, VI. Stamtąd
udaliśmy się do Bazyliki Grobu Świętego – jest wielka i ma skomplikowany
kształt. Ciekawostką jest to, że kościół ten jest własnością kilku wyznań
chrześcijańskich, z których każde ma własne kaplice i ołtarze, gdzie odprawiają
nabożeństwa w swoim obrządku. Oczywiście przy wejściu spotkać można panów
szepczących 'tour guide, tour guide' – gotowych za odpowiednie pieniądze
poprowadzić wycieczkę. Wcześniej spotkaliśmy też cinkciarza mamroczącego:
szekals, euros, dolars, exchange... :)
W Bazylice znajduje się Kalwaria (po
hebrajsku Golgota), na której ukrzyżowano Jezusa – jest udekorowana z wielkim
przepychem, oraz kilka stacji Drogi Krzyżowej: odarcie Jezusa z szat, przybicie
do krzyża, śmierć i zdjęcie jego ciała.
Odwiedziliśmy też Grób Pański w głównej rotundzie Bazyliki. Do tego
miejsca zawsze są kolejki. Nam szczęśliwie trafiło się może z 5 min czekania.
Grób (ówczesna grota) jest bardzo niewielki – wchodzi do niego 4-5 osób, a
przed wejściem stoi zakonnik, który po jakiejś minucie od wejścia każe wyjść.
Możesz się tylko przeżegnać, bo zdrowaśki już nie zdążysz odmówić.
Byliśmy
także w dzielnicy żydowskiej, na ulicy Cardo. Można tu zobaczyć jak zmieniały
się granice miasta przez lata. Widać na przykład zewnętrzny fragment murów
miasta za króla Ezechiasza. Również tu spotkaliśmy mnóstwo handlarzy, ale
uliczki handlowe były szersze – przyjemniejsze. Niezwykłą budowlą w tej części
miasta jest Spalony Dom, odkryty przy remoncie
posiadłości zakupionej przez przypadkową osobę.
Najbardziej
oczekiwaną częścią dzisiejszej wyprawy była Ściana Płaczu. Nazwa wzięła się z faktu,
że od 2000 lat Żydzi przychodzą tu opłakiwać stratę Świątyni Jerozolimskiej.
Jest to ok 15 metrowy mur z masywnych, rzeźbionych bloków z czasów Heroda
Wielkiego. Tysiące ludzi przybywa tu składać swoje prośby. Jest to jedyne
miejsce, jakie spotkaliśmy, gdzie przed wejściem odbywa się kontrola bagażu.
Dojście do Ściany jest odrębne dla kobiet i mężczyzn a w punktach
informacyjnych dostać można karteczkę i pożyczyć długopis, aby spisać swoje
prośby. Następnie podchodzi się do ściany i szuka szparki, gdzie można swój
rulonik zatknąć (wbrew pozorom nie jest to takie łatwe). Raz na jakiś czas
zmiatane są karteczki, które wypadną, a następnie zakopywane na pobliskim
cmentarzu. Nie można ich spalić, bo jest tam wymienione imię Boga.
Widok na Jerozolimę |
Krążąc
po Starej Jerozolimie widzieliśmy też Kopułę Skały (w złotym kolorze), pod
którą znajduje się miejsce, gdzie Abraham miał złożyć w ofierze Izaaka. Pod
skałą, w krypcie, podobno zbierają się duchy zmarłych – tam nie
zaglądaliśmy.
Po
drodze do domu rzuciliśmy jeszcze okiem na Górę Syjon, Ogrody oliwne, Miasto
Dawida i wielką nekropolię, zajmującą Jerozolimę Wschodnią. Prawdę
powiedziawszy przydały by się jeszcze ze 2 dni, na zwiedzanie okolicy (lub
kilka lat na dogłębne poznanie tych miejsc).
Dzień
7: Dzień lenia
Taboon |
Ktoś
tam kiedyś kazał odpoczywać dnia 7-go – więc i my postanowiliśmy leniwie
spędzić jeden dzień. Materac wygniataliśmy blisko do południa, a po przyjęciu
pozycji wertykalnej poszliśmy na spacer. Kroki swoje skierowaliśmy na Carmel
Market – rynek typu 'mydło i powidło' – od koszulek przez owoce i przyprawy, na
nożach kuchennych skończywszy. Chodziliśmy i wypatrywaliśmy nowinek, których
dotychczas nie spotkaliśmy. Kupiliśmy sobie 'kolczastego owoca' (którego nazwy nie pamiętam) i 'pomarańczowe
pomidory' – persymona. Pierwsze było soczyste, słodkie i smakowało jak nic
dotychczas, a drugie było raczej mięsiste i mdłe – mi nie zasmakowało. Na rynku
spotkaliśmy też babinkę z druzyjskimi plackami, które piekła na półokrągłym
wypukłym piecu (rodzaj pieca taboon). Kupiliśmy placek z labanah, za'atarem i
sałatką z pietruszki (zawinięty jak tortilla) – był przepyszny! Udało nam się
nabyć również świeże figi – smakołyk rzadko dostępny w Polsce, za to bardzo
popularny np. w Chorwacji.
Wieczorem
poszliśmy na romantyczny spacer brzegiem morza przy zachodzie słońca. Słońce
zachodzi tu zupełnie tak jak nad Bałtykiem – tak, wiem, romantyzm nie jest moją
mocną stroną...
Na kolacje zjedliśmy kebaba – w Izraelu jest to rodzaj mięsa
mielonego, nadzianego na szpikulec i zrobionego na grillu (taki trochę szaszłyk).
Mięso oczywiście podane było w chlebku pita – całkiem smaczne.
Dzień
8: Morze martwe
Kosmiczne krajobrazy |
-413m
poniżej poziomu morza, najniżej położone miejsce globu. Krajobraz dookoła jest
iście księżycowy. Z jednej strony urwiska z lekko czerwonego kamienia, z
drugiej skały wapienne i oślepiająca, biała, słona pustynia. Zimą jest tu
przyjemnie ciepło – nam się trafiło 28 stopni, przypuszczam, że latem ciężko tu
wytrzymać. Plaże są piaszczyste i kamieniste, a woda miała dziwną, oleistą
konsystencję i była cieplejsza niż Bałtyk latem. Wyporność była ogromna i po
zanurzeniu do pasa, nogi same wystrzeliwały do góry. Niezapomniane uczucie –
można leżeć na wodzie i czytać książkę. Woda, w związku z dużą zawartością
minerałów, jest trująca. Nie odmówiłam sobie jednak przyjemności polizania
palca, żeby sprawdzić jak bardzo jest gorzka :)
Morze Martwe |
Prosto
z plaży pojechaliśmy do skalnej twierdzy – Masada. W 43r p.n.e. Herod Wielki
postanowił wybudować bezpieczne schronienie na wypadek buntu swoich poddanych,
w związku z czym powstał skalny pałac 300m. powyżej Morza Martwego. Mówią, że
jest to najbardziej malownicze stanowisko archeologiczne w Izraelu, do którego
dzisiaj dostać można się kolejką linową, lub wąską Wężową Ścieżką. Z miejscem
tym związane są również późniejsze losy Izraela. Podczas żydowskiego powstania
przeciwko Rzymowi Masada stała się miejscem zażartego oporu, dzięki czemu jest
dziś miejscem pielgrzymek. Legenda głosi, że ostatni obrońcy Masady w obliczu
zbliżającego się wroga, zabili najpierw swoje rodziny, później wylosowali dziesięciu,
którzy zabili pozostałych, ostatni z nich odebrał życie pozostałym dziewięciu
po czym popełnił samobójstwo.
Dzień
9: Betlejem
Zwieńczeniem
naszego pobytu w Izraelu zostało Betlejem. Ponieważ jest to teren
Autonomii Palestyńskiej, dostać się tam najłatwiej z wycieczką. My zapisaliśmy
się na jednodniową wyprawę z Tel Avivu z polskim księdzem (170 szekli od
łebka). Pierwszym wyzwaniem była pora wyjazdu: 6 rano, czyli pobudka 4:30...
Drugim wyzwaniem było towarzystwo – jak łatwo zgadnąć, byliśmy najmłodszymi
uczestnikami wycieczki.
Zwiedzanie
zaczęliśmy od mszy na Polu Pasterzy, gdzie Anioł obwieścił pasterzom nowinę o
narodzinach Jezusa. Msza odbyła się w niewielkiej grocie, w której kiedyś
skrywali się pastuszkowie. Następnie, przez naszego arabskiego kierowcę,
zostaliśmy zaprowadzeni do niezwykle konkurencyjnego sklepu z pamiątkami, w
którym ceny były przeciętnie dwukrotnie wyższe niż w Jerozolimie... Na
szczęście nie daliśmy się na to nabrać, w przeciwieństwie do kilku współtowarzyszy
z wycieczki. Kolejnym punktem programu była Grota Narodzenia i Kaplica Żłóbka –
małe ciasne pomieszczenia poprzedzone godzinnym staniem w ścisku w kolejce. Na
koniec odwiedziliśmy Grotę Mleczną, której nazwa związana jest z legendą.
Podobno kiedy Maria karmiła piersią nowo narodzonego Jezusa, na dnie groty
rozlało się trochę mleka, które ją zabarwiło całą grotę na mleczny kolor.
Niestety
zwiedzanie Betlejem zakończyło się wizytą w szpitalu w Jerozolimie (nie miałam
zaufania do palestyńskich lekarzy). Odłączyliśmy się od wycieczki i taksówką
za 20 szekli (a nie 20$ jak zawołał Palestyńczyk na początku) dojechaliśmy do
tzw. check point – czyli przejścia granicznego. Mieliśmy niepowtarzalną okazją
przyjrzenia się murowi oddzielającemu Izrael i Palestynę z bliska, błądząc
przez labirynt ścieżek. Po drugiej stronie wzięliśmy następną taksówkę –
kolejne targowanie (które generalnie jest w dobrym tonie, ale trzeba uzbroić
się w cierpliwość). Kierowca wąskimi uliczkami przewiózł nas do wskazanego
szpitala, który okazał się małym
miasteczkiem. Na początku trudno było zlokalizować Izbę Przyjęć, ale po chwili
kluczenia udało się. Pozostało tylko wypełnienie formularza na recepcji
(ciekawostką jest to, że pani
recepcjonistka kazała mi wymawiać po kolei moje imię i nazwisko, po czym
zapisywała to w języku hebrajskim) i skontaktowanie się z ubezpieczycielem, w
celu upewnienia się, że szpital może obciążyć ich kosztami. Konsultacja
lekarska na szczęście odbyła się po angielsku i przyznam szczerze, że jakość obsługi
w jerozolimskim szpitalu bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Zrobili mi
wszystkie potrzebne badania, obejrzał mnie lekarz i po 3 godzinach byłam jak
nowo narodzona. Niestety formalności związane z ubezpieczeniem były na tyle
skomplikowane, a minuta połączenia z Polską kosztowna (11zł), że postanowiliśmy
zapłacić kartą kredytową (1600 szekli) i będziemy się ubiegać o zwrot kosztów.
Wypis ze szpitala jest niestety w większości po hebrajsku (poza skrótowym
opisem dolegliwości), więc zastanawiam się jak ubezpieczyciel sobie z tym
poradzi.
Dzień 10
Ostatni dzień spędziliśmy w towarzystwie rodziny, kontemplując miło spędzony czas.
Na lotnisku nie mieliśmy żadnych problemów. Kontrola przebiegła sprawnie i szybko (prawdopodobnie dzięki kuzynce, która rozmawiała z nimi po hebrajsku).
Spostrzeżenia
- Tablice rejestracyjne samochodu są do niego przypisane i nie zmieniają się gdy auto zmienia właściciela – nie ma tzw. rejonizacji widocznej w numerach, więc nie można powiedzieć skąd jest auto odczytując tylko jego blachy;
- Za przekroczenie prędkości o 40km/h można stracić prawo jazdy na 30 miesięcy;
- W wielu knajpkach można kupić gotowane jajka w skorupce, do tego dokupuje się sałatkę i danie gotowe;
- W niektórych toaletach spotkać można kubełek do wody z uszkami z dwóch stron. Służy on do rytualnego mycia rąk przed modlitwą lub błogosławieństwem. Żydzi polewają prawą i lewą i rękę po 3 razy naprzemiennie.
- arbuz 1kg – 6 szekli
- świeże figi 1 kg – 25 szekli
- druzyjski placek z labanie, za'atarem i sałatką – 15 szekli
- cappucino w kawiarni – 13 szekli
- czerwony ryż 1kg – 16.50 szekli
- bilet autobusowy – 6.6 szekli
Ogólne wrażenia
Warto
było! Już rozmyślamy kiedy tam wrócić.
Kraj obfituje w atrakcje i zabytki. Wszędzie gdzie się wybierzesz jest coś do zobaczenia.
Ludzie
są przyjemni, gościnni i raczej nie narzucający się.
Izraelska
zima przypomina chłodniejsze polskie lato (18-23 stopnie, raczej słonecznie).
Kuchnia
jest bardzo smaczna.
Niestety
jest dość drogo.
PS.
Dziękujemy Marioli, Henrykowi i dzieciakom za gorące przyjęcie i polską
gościnność w Izraelu!