galeria zdjęć z Niemiec: http://www.facebook.com/media/set/?set=a.10150358717089073.401511.555969072&l=886c05bdec&type=1

galeria zdjęć z Indii: http://www.facebook.com/media/set/?set=a.10150242806114073.366015.555969072&l=363fc7b216

wtorek, 18 grudnia 2012

Izrael cz.2



Dzień 5: Stara Jaffa

Jest to położone nieco na południe od Tel Avivu, zabytkowe miasto, którego port pochodzi z czasów przed biblijnych. Cytując za przewodnikiem, jest to miejsce, gdzie wszystko się zaczęło. Gdy wody opadły, po biblijnym potopie, arka Noego osiadła na górze Ararat, skąd najmłodszy syn Noego wypatrzył ładne wzgórze nad zatoką i postanowił się tam osiedlić, nazywając miejsce Jaffa czyli „piękne”. Dzisiejsza Jaffa jest labiryntem krętych uliczek i zaułków otoczonych potężnymi, murowanymi fortyfikacjami. Znaleźć tu można mnóstwo sklepików z rękodziełem (biżuteria, ceramika), kawiarenek oraz restauracji z rybami wyłowionymi przez tutejszych rybaków. Najważniejszym wątkiem religijnym jest tutaj dom Szymona garbarza, w którym przez pewien czas mieszkał św. Piotr. Podobno spotkać tu można pielgrzymów modlących się pod drzwiami owego domu – nam się to nie udało. Generalnie miejsce godne polecenia.
Wieczorem wybraliśmy się na spacer ulicą Dizengoff. Kiedyś mówiło się, że na tej ulicy spotkać można wszystkie ładne dziewczyny z Tel Avivu :) To taka Piotrkowska z czasów świetności dla  tego miasta. Dużo sklepów, butików, kawiarni. Miłe miejsce na wieczór.

Dzień 6: Jerozolima

Brama Damasceńska
Zwiedzenie Jerozolimy w ciągu jednego dnia jest zaledwie 'liźnięciem' jej historii, nie mniej chyba udało nam się dotrzeć do najważniejszych miejsc. Zaczęliśmy od Bramy Damasceńskiej, która jest jednocześnie wejściem do bazaru arabskiego (jakoś mnie to nie zdziwiło). Zawodowo serdeczni sklepikarze nagabują na zakupy w ich sklepie, oczywiście w cenach promocyjnych. Idąc przez rynek doszliśmy do Via Dolorosa – Drogi Krzyżowej. Byliśmy przy stacjach IV, V, VI. Stamtąd udaliśmy się do Bazyliki Grobu Świętego – jest wielka i ma skomplikowany kształt. Ciekawostką jest to, że kościół ten jest własnością kilku wyznań chrześcijańskich, z których każde ma własne kaplice i ołtarze, gdzie odprawiają nabożeństwa w swoim obrządku. Oczywiście przy wejściu spotkać można panów szepczących 'tour guide, tour guide' – gotowych za odpowiednie pieniądze poprowadzić wycieczkę. Wcześniej spotkaliśmy też cinkciarza mamroczącego: szekals, euros, dolars, exchange... :) 
W Bazylice znajduje się Kalwaria (po hebrajsku Golgota), na której ukrzyżowano Jezusa – jest udekorowana z wielkim przepychem, oraz kilka stacji Drogi Krzyżowej: odarcie Jezusa z szat, przybicie do krzyża, śmierć i zdjęcie jego ciała.  Odwiedziliśmy też Grób Pański w głównej rotundzie Bazyliki. Do tego miejsca zawsze są kolejki. Nam szczęśliwie trafiło się może z 5 min czekania. Grób (ówczesna grota) jest bardzo niewielki – wchodzi do niego 4-5 osób, a przed wejściem stoi zakonnik, który po jakiejś minucie od wejścia każe wyjść. Możesz się tylko przeżegnać, bo zdrowaśki już nie zdążysz odmówić.
Byliśmy także w dzielnicy żydowskiej, na ulicy Cardo. Można tu zobaczyć jak zmieniały się granice miasta przez lata. Widać na przykład zewnętrzny fragment murów miasta za króla Ezechiasza. Również tu spotkaliśmy mnóstwo handlarzy, ale uliczki handlowe były szersze – przyjemniejsze. Niezwykłą budowlą w tej części miasta jest Spalony Dom, odkryty przy remoncie  posiadłości zakupionej przez przypadkową osobę.
Najbardziej oczekiwaną częścią dzisiejszej wyprawy była Ściana Płaczu. Nazwa wzięła się z faktu, że od 2000 lat Żydzi przychodzą tu opłakiwać stratę Świątyni Jerozolimskiej. Jest to ok 15 metrowy mur z masywnych, rzeźbionych bloków z czasów Heroda Wielkiego. Tysiące ludzi przybywa tu składać swoje prośby. Jest to jedyne miejsce, jakie spotkaliśmy, gdzie przed wejściem odbywa się kontrola bagażu. Dojście do Ściany jest odrębne dla kobiet i mężczyzn a w punktach informacyjnych dostać można karteczkę i pożyczyć długopis, aby spisać swoje prośby. Następnie podchodzi się do ściany i szuka szparki, gdzie można swój rulonik zatknąć (wbrew pozorom nie jest to takie łatwe). Raz na jakiś czas zmiatane są karteczki, które wypadną, a następnie zakopywane na pobliskim cmentarzu. Nie można ich spalić, bo jest tam wymienione imię Boga.
Widok na Jerozolimę
Krążąc po Starej Jerozolimie widzieliśmy też Kopułę Skały (w złotym kolorze), pod którą znajduje się miejsce, gdzie Abraham miał złożyć w ofierze Izaaka. Pod skałą, w krypcie, podobno zbierają się duchy zmarłych – tam nie zaglądaliśmy. 
Po drodze do domu rzuciliśmy jeszcze okiem na Górę Syjon, Ogrody oliwne, Miasto Dawida i wielką nekropolię, zajmującą Jerozolimę Wschodnią. Prawdę powiedziawszy przydały by się jeszcze ze 2 dni, na zwiedzanie okolicy (lub kilka lat na dogłębne poznanie tych miejsc).




Dzień 7: Dzień lenia

Taboon 
Ktoś tam kiedyś kazał odpoczywać dnia 7-go – więc i my postanowiliśmy leniwie spędzić jeden dzień. Materac wygniataliśmy blisko do południa, a po przyjęciu pozycji wertykalnej poszliśmy na spacer. Kroki swoje skierowaliśmy na Carmel Market – rynek typu 'mydło i powidło' – od koszulek przez owoce i przyprawy, na nożach kuchennych skończywszy. Chodziliśmy i wypatrywaliśmy nowinek, których dotychczas nie spotkaliśmy. Kupiliśmy sobie 'kolczastego owoca' (którego nazwy nie pamiętam) i 'pomarańczowe pomidory' – persymona. Pierwsze było soczyste, słodkie i smakowało jak nic dotychczas, a drugie było raczej mięsiste i mdłe – mi nie zasmakowało. Na rynku spotkaliśmy też babinkę z druzyjskimi plackami, które piekła na półokrągłym wypukłym piecu (rodzaj pieca taboon). Kupiliśmy placek z labanah, za'atarem i sałatką z pietruszki (zawinięty jak tortilla) – był przepyszny! Udało nam się nabyć również świeże figi – smakołyk rzadko dostępny w Polsce, za to bardzo popularny np. w Chorwacji.
Wieczorem poszliśmy na romantyczny spacer brzegiem morza przy zachodzie słońca. Słońce zachodzi tu zupełnie tak jak nad Bałtykiem – tak, wiem, romantyzm nie jest moją mocną stroną... 
Na kolacje zjedliśmy kebaba – w Izraelu jest to rodzaj mięsa mielonego, nadzianego na szpikulec i zrobionego na grillu (taki trochę szaszłyk). Mięso oczywiście podane było w chlebku pita – całkiem smaczne.

Dzień 8: Morze martwe
Kosmiczne krajobrazy

-413m poniżej poziomu morza, najniżej położone miejsce globu. Krajobraz dookoła jest iście księżycowy. Z jednej strony urwiska z lekko czerwonego kamienia, z drugiej skały wapienne i oślepiająca, biała, słona pustynia. Zimą jest tu przyjemnie ciepło – nam się trafiło 28 stopni, przypuszczam, że latem ciężko tu wytrzymać. Plaże są piaszczyste i kamieniste, a woda miała dziwną, oleistą konsystencję i była cieplejsza niż Bałtyk latem. Wyporność była ogromna i po zanurzeniu do pasa, nogi same wystrzeliwały do góry. Niezapomniane uczucie – można leżeć na wodzie i czytać książkę. Woda, w związku z dużą zawartością minerałów, jest trująca. Nie odmówiłam sobie jednak przyjemności polizania palca, żeby sprawdzić jak bardzo jest gorzka :)
Morze Martwe
Prosto z plaży pojechaliśmy do skalnej twierdzy – Masada. W 43r p.n.e. Herod Wielki postanowił wybudować bezpieczne schronienie na wypadek buntu swoich poddanych, w związku z czym powstał skalny pałac 300m. powyżej Morza Martwego. Mówią, że jest to najbardziej malownicze stanowisko archeologiczne w Izraelu, do którego dzisiaj dostać można się kolejką linową, lub wąską Wężową Ścieżką. Z miejscem tym związane są również późniejsze losy Izraela. Podczas żydowskiego powstania przeciwko Rzymowi Masada stała się miejscem zażartego oporu, dzięki czemu jest dziś miejscem pielgrzymek. Legenda głosi, że ostatni obrońcy Masady w obliczu zbliżającego się wroga, zabili najpierw swoje rodziny, później wylosowali dziesięciu, którzy zabili pozostałych, ostatni z nich odebrał życie pozostałym dziewięciu po czym popełnił samobójstwo.


Dzień 9: Betlejem

Zwieńczeniem naszego pobytu w Izraelu zostało Betlejem. Ponieważ jest to teren Autonomii Palestyńskiej, dostać się tam najłatwiej z wycieczką. My zapisaliśmy się na jednodniową wyprawę z Tel Avivu z polskim księdzem (170 szekli od łebka). Pierwszym wyzwaniem była pora wyjazdu: 6 rano, czyli pobudka 4:30... Drugim wyzwaniem było towarzystwo – jak łatwo zgadnąć, byliśmy najmłodszymi uczestnikami wycieczki.
Zwiedzanie zaczęliśmy od mszy na Polu Pasterzy, gdzie Anioł obwieścił pasterzom nowinę o narodzinach Jezusa. Msza odbyła się w niewielkiej grocie, w której kiedyś skrywali się pastuszkowie. Następnie, przez naszego arabskiego kierowcę, zostaliśmy zaprowadzeni do niezwykle konkurencyjnego sklepu z pamiątkami, w którym ceny były przeciętnie dwukrotnie wyższe niż w Jerozolimie... Na szczęście nie daliśmy się na to nabrać, w przeciwieństwie do kilku współtowarzyszy z wycieczki. Kolejnym punktem programu była Grota Narodzenia i Kaplica Żłóbka – małe ciasne pomieszczenia poprzedzone godzinnym staniem w ścisku w kolejce. Na koniec odwiedziliśmy Grotę Mleczną, której nazwa związana jest z legendą. Podobno kiedy Maria karmiła piersią nowo narodzonego Jezusa, na dnie groty rozlało się trochę mleka, które ją zabarwiło całą grotę na mleczny kolor.   

Niestety zwiedzanie Betlejem zakończyło się wizytą w szpitalu w Jerozolimie (nie miałam zaufania do palestyńskich lekarzy). Odłączyliśmy się od wycieczki i taksówką za 20 szekli (a nie 20$ jak zawołał Palestyńczyk na początku) dojechaliśmy do tzw. check point – czyli przejścia granicznego. Mieliśmy niepowtarzalną okazją przyjrzenia się murowi oddzielającemu Izrael i Palestynę z bliska, błądząc przez labirynt ścieżek. Po drugiej stronie wzięliśmy następną taksówkę – kolejne targowanie (które generalnie jest w dobrym tonie, ale trzeba uzbroić się w cierpliwość). Kierowca wąskimi uliczkami przewiózł nas do wskazanego szpitala,  który okazał się małym miasteczkiem. Na początku trudno było zlokalizować Izbę Przyjęć, ale po chwili kluczenia udało się. Pozostało tylko wypełnienie formularza na recepcji (ciekawostką jest  to, że pani recepcjonistka kazała mi wymawiać po kolei moje imię i nazwisko, po czym zapisywała to w języku hebrajskim) i skontaktowanie się z ubezpieczycielem, w celu upewnienia się, że szpital może obciążyć ich kosztami. Konsultacja lekarska na szczęście odbyła się po angielsku i przyznam szczerze, że jakość obsługi w jerozolimskim szpitalu bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Zrobili mi wszystkie potrzebne badania, obejrzał mnie lekarz i po 3 godzinach byłam jak nowo narodzona. Niestety formalności związane z ubezpieczeniem były na tyle skomplikowane, a minuta połączenia z Polską kosztowna (11zł), że postanowiliśmy zapłacić kartą kredytową (1600 szekli) i będziemy się ubiegać o zwrot kosztów. Wypis ze szpitala jest niestety w większości po hebrajsku (poza skrótowym opisem dolegliwości), więc zastanawiam się jak ubezpieczyciel sobie z tym poradzi.

Dzień 10

Ostatni dzień spędziliśmy w towarzystwie rodziny, kontemplując miło spędzony czas.
Na lotnisku nie mieliśmy żadnych problemów. Kontrola przebiegła sprawnie i szybko (prawdopodobnie dzięki kuzynce, która rozmawiała z nimi po hebrajsku).

Spostrzeżenia
  • Tablice rejestracyjne samochodu są do niego przypisane i nie zmieniają się gdy auto zmienia właściciela – nie ma tzw. rejonizacji widocznej w numerach, więc nie można powiedzieć skąd jest auto odczytując tylko jego blachy;  
  • Za przekroczenie prędkości o 40km/h można stracić prawo jazdy na 30 miesięcy;
  • W wielu knajpkach można kupić gotowane jajka w skorupce, do tego dokupuje się sałatkę i danie gotowe;
  • W niektórych toaletach spotkać można kubełek do wody z uszkami z dwóch stron. Służy on do rytualnego mycia rąk przed modlitwą lub błogosławieństwem. Żydzi polewają prawą i lewą i rękę po 3 razy naprzemiennie.


Jerozolimski rynek
Cennik c.d.
  • arbuz 1kg – 6 szekli
  • świeże figi 1 kg – 25 szekli
  • druzyjski placek z labanie, za'atarem i sałatką – 15 szekli
  • cappucino w kawiarni – 13 szekli
  • czerwony ryż 1kg – 16.50 szekli
  • bilet autobusowy – 6.6 szekli




Ogólne wrażenia

Warto było! Już rozmyślamy kiedy tam wrócić.
Kraj obfituje w atrakcje i zabytki. Wszędzie gdzie się wybierzesz jest coś do zobaczenia.
Ludzie są przyjemni, gościnni i raczej nie narzucający się.
Izraelska zima przypomina chłodniejsze polskie lato (18-23 stopnie, raczej słonecznie).
Kuchnia jest bardzo smaczna.
Niestety jest dość drogo.

PS. Dziękujemy Marioli, Henrykowi i dzieciakom za gorące przyjęcie i polską gościnność w Izraelu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz