galeria zdjęć z Indii: http://www.facebook.com/media/set/?set=a.10150242806114073.366015.555969072&l=363fc7b216
wtorek, 24 maja 2011
A gdyby tak zacząć uczyć się na własnych błędach?
poniedziałek, 23 maja 2011
Indie - część piąta
czwartek, 19 maja 2011
Indie - część czwarta
wtorek, 17 maja 2011
Cennik
Jeśli chcielibyście żebym sprawdziła inne produkty to napiszcie w komentarzach.
- talerz owoców – 22 Rs
- kolba kukurydzy gotowana – 10 Rs
- obrany ogórek z masalą na ulicy – 10 Rs
Napoje
- tofu 200g – 32 Rs
poniedziałek, 16 maja 2011
Krater, Fort i Taj Mahal dla ubogich
piątek, 13 maja 2011
I wanna rock n' roll all night and party every day – KISS
Kickstart Freedom |
czwartek, 12 maja 2011
Wkurza mnie, że...
Czasami mam też gorsze dni, kiedy moja chęć poznawania Indii jest bliska zeru… Wtedy wkurza mnie mnóstwo rzeczy:
Że nie rozumiem, co gada pan od jogi, koleś ze sklepu czy ekspedientka w Domino Pizza.
Że wszyscy hindusi na campusie wyglądają podobnie, jak takie laleczki – czarne włosy, ciemna karnacja, koszula z długim rękawem podwinięta do łokcia, spodnie garniturowe i lakierki. Obowiązkowo sygnet na palcu i zapuszczony jeden paznokieć (fuj!).
Że jest gorąco!
Że omija mnie sezon na konwalie, niezapominajki i bez (najgorsze, że na następny będę musiała czekać rok!).
Że nie mam tu lasu, w którym mogłabym pobiegać a do tego omija mnie mnóstwo zawodów, w których chciałam wystartować...
Że nie mogę zaplanować wakacji, bo tutaj nic nie wiadomo.
Że Hindusi kłamią w żywe oczy. Mówią, że coś zrobią nie mając najmniejszego zamiaru dotrzymać słowa.
Że ominą mnie 3 urodziny Urszulki – mojej siostrzenicy.
Że szkolenie jest zorganizowane wg standardów indyjskich a nie europejskich, więc jego merytoryczność pozostawia wiele do życzenia!
Że Hindusi pracujący w usługach ruszają się jak muchy w smole!
Że w rowerach dostępnych do poruszania się po campusie odpadają pedały i krzywią się siodełka
Że nie można się opalać na terenie campusu i nie można ubierać się inaczej niż biznesowo przed 17. Szorty i koszulka na ramiączka to już jak chodzenie półnago, za co dostaje się „paszkwila” (czyli reprymendę).
Że wszyscy się gapią! (Szczerze współczuje osobom z tzw. „życia publicznego”…)
A poza tym:
Indyjskie jedzenie – chcę młodych ziemniaczków z jajkiem sadzonym, koperkiem i kefirem! Albo schaba!
Wieloznaczność nazw (Russian salad: ananas w majonezie z marchewka, Americana – jakieś zielsko, Mutton – czasem baranina czasem jagnięcina).
Fajnie jest mieć zaścielone łóżko, ale mam już dość codziennego wyciągania brzegów kołdry spod materaca… Tak samo z ręcznikiem, który ja chcę mieć w pobliżu zlewu a pokojówka z uporem maniaka odwiesza mi go na wieszak!
A tak w ogóle to już nie lubię piosenki „Jay ho”…
Asia idziesz z nami do kina na Boolywood? – Oszalałaś, to już wole SAP’a*
W ramach poznawania kraju i jego kultury poszłam z koleżankami do tutejszego kina. Wybrałyśmy film produkcji indyjskiej – łatwy, miły i przyjemny (przynajmniej taki był trailer). Na początku seansu w kinie został puszczony krotki filmik z hymnem Indii i podziękowaniem hinduskim żołnierzom za wsparcie. Ciekawa promocja armii, zwłaszcza w połączeniu z tematyką filmu. Okazało się, że trafiłyśmy na hinduską Hannah Montana (amerykański sitcom dla młodzieży). Film o nieszczęśliwie zakochanej nastolatce mszczącej się na chłopaku za złamanie serca. Ubaw po pachy! Zwłaszcza, że film był po hindusku i nie było napisów… Cóż, nawet bez zrozumienia dialogów fabuła pozwoliła za sobą nadążać…
Spotkałyśmy się oczywiście z entuzjastycznym przyjęciem niektórych scen brawami, ale daleko było temu do szaleństwa na prawdziwych boolywoodzkich produkcjach z tańcami i śpiewami.
Tak czy inaczej była to dla mnie przygoda z serii "one-off"
poniedziałek, 9 maja 2011
Indie - część trzecia
* Zaskoczyło nas wszechobecne Xerox w mieście. Okazuje się, że w całym tym zacofaniu Indii kserować można wszędzie, wszystko i o każdej porze!
* Jak się spytasz Hindusa, co robi wieczorem to usłyszysz np. idę wypłacić pieniądze, wybieram się po mango… I już. Dla nich podejście do bankomatu jest na tyle absorbującym zajęciem, że nic więcej nie planują do zrobienia. Taki oto wolny styl bycia.
* Ostatnio otwierając okno w pokoju przywitałam małą białą jaszczureczkę! Jak ona wlazła na 13 piętro??? Rozumiem nietoperz (który odwiedził pokój kolegi) ale płaz? Kaskader czy co? Jaszczureczka również spadła mi centralnie na twarz jak robiłam brzuszki na hotelowym aerobiku - chyba się przyzwyczaję do obecności tych małych hultajów.
* Poszłyśmy z koleżankami na basen w sobotni, gorący dzień. W momencie wejścia do wody, ni stąd ni z owąd wszyscy obecni w basenie panowie zaczęli zakładać okularki i pływać pod wodą… Bez komentarza.
* W Polsce do rachunku nieraz dołączana jest miętówka lub guma do żucia. W Indiach po zjedzeniu posiłku w knajpie dostaje się talerz z tzw. mouth refresher – ziarenka anyżu, cukier i wykałaczki.
* Wkręciłam się w jogę. Chodzę prawie codziennie! Powoli zaczynam ogarniać tekst na powitanie słońca (Surjanamaskar) - zbiór dwunastu pozycji ciała wraz odpowiadającymi im technikami medytacji, wykonywany tradycyjnie o wschodzie słońca w tradycjach hinduizmu jak również, jako ćwiczenie w hatha jodze. Idzie to tak:
* Z cyklu – sporty ekstremalne – wybraliśmy się na paralotnie do ośrodka Fly Nirvana http://www.flynirvana.com/tandem-paragliding.html (zachęcająca nazwa, nie?). Oczywiście umawianie się z Hindusami nie należy do łatwych, ale jakoś się udało. Na miejscu okazało się niestety, że pogoda nie sprzyja lataniu i jeśli się wiatr uspokoi to może kilka osób poleci, ale na pewno nie wszyscy zainteresowani. Nie łatwo było się dogadać, kto będzie w grupie szczęśliwców, ale w końcu osiągnęliśmy porozumienie. Mi się udało. Moje wrażenia? Zasadniczo samo latanie w tandemie jest dość nudne. Ktoś za Ciebie myśli i robi, a ty masz tylko cieszyć się widokami. Właściwie to gdyby nie wiatr we włosach i uścisk ud instruktora na moich biodrach (!!!) to czułabym się jakbym siedziała w samolocie i wyglądała przez okno. Po krótkiej chwili miałam już dość widoków i niewiele myśląc spytałam „Can we do some acrobatics?”. I tu zaczęła się zabawa! Robienie spirali w dół jest lepsze niż każdy rollercoaster! Jednocześnie jest to jedyny moment, jaki potrafię sobie wyobrazić, w którym krzyczy się „give me more!” do Hindusa.
* Słyszałam bardzo wiele opowieści na temat podróżowania pociągiem w Indiach. Jak to ja, bardzo chciałam się przejechać… już nie chce. Tej przygody zasmakowały koleżanki i już się wyleczyłam z próbowania tutejszych kolei. Co mnie przekonało, że nie warto?
o Po pierwsze wsiadanie/wysiadanie z pociągu odbywa się w biegu. Nikt tu nie czeka, aż się pociąg zatrzyma. Ciekawe ile osób rocznie ginie na szynach?
o Po drugie, wszechobecny zapach kupy…
o Po trzecie, tłok większy niż w pociągu na Przystanek Woodstock (kto jechał ten wie). Znajoma podróżowała siedząc na półce bagażowej.
* Na stopa można złapać motor, traktor i wóz z sianem.
* W niedziele hindusi noszą białe stroje. Przynajmniej białe na pierwszy rzut oka, bo w tym kurzu szybko rzeczy szarzeją.
* Ogólnie zauważyłam duże zaufanie społeczne. Inaczej niż w naszym pięknym kraju…
o W kantynie kasjerzy trzymają pieniądze w pudełkach na ladzie i nie zwracają na nie uwagi odchodząc na chwile, żeby coś podać.
o W damskiej łazience panie zostawiają torebki na szafkach przed toaletą, niepilnowane.
o Nawet w budce z żarciem najpierw się je, a na końcu płaci.
o Fistaszki: łupinka jest upaprana ziemią, sam orzeszek jest w różowiutkiej skórce i jest całkiem soczysty. Pyszności!
o Nerkowiec – prawdziwy cudak! To jest jabłko i orzech w jednym! Obie części jadalne, choć dostanie się do orzeszka wymagało ode mnie nieco kreatywności. Poradziłam sobie używając dwóch kamieni. Wyłuskałam orzeszka z fasolowatej skorupki i skonsumowałam. Był soczysty i dosyć gorzki. Chwile później zaczęłam odczuwać pieczenie na części wargi. Ups, pomyślałam, z nadzieją, że nie zjadłam właśnie czegoś trującego… Posmarowałam balsamem do ust i czekałam. Objawy się nie nasilały, a do przyjazdu do hotelu w ogóle przestało piec.
Co się okazało – otóż skorupka orzechów nerkowca zawiera znaczne ilości ciemnego olejku eterycznego, który ma bardzo silne właściwości parzące (szkoda, że nie wiedziałam tego zanim zaczęłam wojować z tymi kamieniami). Ze skorupek orzechów nerkowca wytłacza się bardzo cenny olej. Ma on zastosowanie w przemyśle do wyrobu politury, lakierów, farb, kleju, kwasoodpornego cementu, natłuszczania sieci rybackich, do sporządzania środków odkażających, insektycydów, preparatów antyseptycznych, barwników, kitów wodoszczelnych i innych. Dżizas, k@rwa, ja pier…ole, dobrze, że tylko musnęłam usta tym olejkiem – mam nauczkę…