W związku z niedawną zmianą pracy zostałam wysłana na 6 tygodniowe szkolenie specjalistyczne do Pune w Indiach. Oto moje zapiski:
Indie wrażenia:
* Czas jest względny – Hindusi nie przywiązują wagi do godzin spotkań, terminów...
* Jest tanio (pokój na Goa – 200 rupii czyli ok. 13zł, posiłek w knajpie lub drink – 100 do 150 rupii, obiad w kantynie na campusie – 35 rupii, puszka coca-coli – 25 rupii).
* Jeździ się tu motorikszami lub skuterami – taksówkami.
* Wszędzie się trzeba targować! Najczęściej udaje się zejść z ceny ponad 50%...
* Nikt się nie przyzna, że czegoś nie wie – zawsze tylko jest "ok – ok" albo po ichniejszemu "adzia – adzia" i kiwanie głowami na boki (jak te figurki psa na szybach samochodów ;))
* Na drogach są setki motocykli! W życiu tylu nie widziałam – podobnie jak Hyundai i10 – bardzo popularny samochód – wszystkie wzory i kolory.
* Podobno w ciągu ostatnich 30–stu lat ilość pojazdów na drogach zwiększyła się 80–krotnie, ilość dróg jedynie 6–krotnie – stąd to wariactwo na drogach.
* Znaleźliśmy piwo, które ma 7.2% – Kingfisher Strong.
* Jedzenie jest generalnie bardzo smaczne – dość pikantne, sporadycznie nie jesteśmy w stanie czegoś zjeść. No i wszyscy wyjadamy sobie z talerzy żeby wszystkiego popróbować.
* Owoce są tu hitem – pyszne, słodkie, dojrzałe w postaci "fruit plate", soków, koktajli – do wyboru do koloru!
* Póki co jestem zdrowa i całkiem nieźle znoszę tutejsza florę bakteryjna (odpukać!) – pojedynczym osobom zdarzają się jakieś jednodniowe biegunki, ale nic poważnego – na cale szczęście!
* Odczuwanie temperatury – Hindusom nie przeszkadza 40st upał na zewnątrz za to w budynkach maja Klimę ustawiona na 15stopni… Zamarzam!
* Parę dni temu mieliśmy Mango Rain – deszcz przedmonsunowy – pomaga dojrzewać mango a wiec ceny idą w dół.
* W mieście (do którego trzeba jechać blisko godzinę motorikszą) standard czystości jest zdecydowanie poniżej tolerowanego przeze mnie – byłam raz połazić po sklepach, więcej się nie wybieram…
* Hindusi są niscy. I wolno chodzą. Mają słaby angielski. Za to z reguły są bardzo przyjaźni.
Campus:
* Ogrodzony teren Infosysu, pilnowany przez uzbrojonych strażników i dostępny jedynie dla pracowników. Na terenie Campusu znajdują się biurowce, centra szkoleniowe, kantyny, hotel, centrum sportowe, basen.
* W campusie pracuje jakieś 18 tys. osób (czyli troszeczkę więcej niż mieszka w Konstantynowie Łódzkim).
* Po campusie jeździ się rowerami, które stoją do pożyczania – bierzesz w jednym miejscu, odstawiasz tam gdzie dojedziesz.
* Przy każdym wyjściu z budynku na campusie są takie duże zielone parasole przeciwsłoneczne – Hindusi bardzo dbają o to żeby się nie opalić, a wręcz przeciwnie – w sklepach można dostać kremy wybielające!!!
* Dystrybutory wody w biurze/kantynie nie są wyposażone w plastikowe kubeczki, za to stoją dwa metalowe wielorazowe, z których pije się nie dotykając ustami brzegu (z powietrza!). Za każdym razem próbując opanować tą umiejętność jestem cała polana - spróbujcie sobie ;)
* Kibelki w biurze są firmy Cascade – po pierwszym użyciu zrozumieliśmy, czemu – woda rozpryskuje się na wszystkie strony świata – nauczyliśmy się stawać krok od kibelka przed spuszczeniem wody…
* Na terenie campusu mamy boiska do: badmintona, siatkówki, koszykówki, tenisa ziemnego, tenisa stołowego, squash, do tego stoły do bilarda/snookera i szach i siłownie. Jest tez biblioteka.
* Campus jest bardzo zielony, wychuchany, zadbany.
* Mam w pokoju 88 kanałów TV – z czego 80 po hindusku! Na szczęście znalazłam 4 kanały z filmami po angielsku (w tym HBO) wiec jak nie mamy innych planów to oglądam filmy (całkiem sporo nowości puszczają).
Co robiłam:
* Spędziłam weekend na Goa – tamtejsze plaże są rzeczywiście takie jak na zdjęciach!
* Byłam 2 razy na masażu półtoragodzinnym (za 600 rupii) – goła na Goa :P – hindus masował olejkami caluśkie ciało! Moje pośladki nigdy nie były tak wymasowane ;) Relaks 100%!
* Pływałam w morzu arabskim – cieple i słone jak zupa!
* Jadłam arbuza prosto z targu; wszystkie owoce są tu super, chociaż moim faworytem jest mango J
* Byłam na jodze (mamy do wyboru 3 sesje dziennie w hotelu) – poza dziwnymi śpiewami na początku i końcu wszystko było fajne – świetny stretching.
* Wstałam raz o 5:30 żeby na wschód słońca zdążyć na wzgórze za campusem. Po minięciu moich ulubionych uzbrojonych w karabiny strażników i jeepa z wojskiem "Quick Reaction Team" zrobiłam sobie przefajną 20 minutowa przebieżkę dość łagodnym zboczem, później obejrzałam przepiękny wschód słońca nad Pune i udałam się z powrotem zaliczając 3 gleby po drodze po poślizgnięciu się na "ruchomych" kamieniach – no, ale adidaski biegowe to tak średnio do trekkingu się nadają…
* Mamy w hotelu aerobik (dostępne są 2 sesje dziennie) – prowadzony przez hindusa – koleś skacze jak małpka i ogólnie zajęcia odbiegają nieco od europejskich, ale przynajmniej wesoło jest!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz