W poszukiwaniach szafki przed wejściem do sali medytacyjnej OSHO Audytorium pomógł mi przypadkowo spotkany Hindus, który nie odchodził ode mnie na krok już do końca dnia… Koleś również był w OSHO pierwszy raz i dopiero robił rozeznanie. Pogadaliśmy trochę i w przerwie wybraliśmy się coś zjeść. Zażyczyłam sobie „street food”, więc wyszliśmy z ośrodka w poszukiwaniach budki z żarciem. Udało się i kupiliśmy Wada Pav – wegetariański fast food – takie kuleczki z batatów z warzywami, smażone w głębokim tłuszczu, podawane w bułce. Spodobało mi się to, że jedzenie stało pod przykryciem chroniącym przed muchami (duży plus dla handlarza). Niestety moja sympatia do miejsca minęła równie szybko jak sie pojawiła, gdy po zamówieniu sprzedający schwycił kulkę w swoje ręce i podał ją do moich, tak po prostu! Dostałam też „luzem” bułkę, w którą miałam sobie włożyć tą kulkę... Trzeba było widzieć moją minę! Oto Indie właśnie... Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko pogodzić się z faktem, że jeśli jest mi pisana choroba brudnych rąk – to właśnie tu mam największe szanse ją złapać…
Po zakończeniu wieczornych medytacji zostałam zaproszona na drinka, który zdecydowanie był potrzebny, żeby wrócić do równowagi duchowej. Pojechaliśmy do pobliskiej knajpy gdzie okazało się, że w niedzielę nie serwują alkoholu <wtf>. Szybka analiza sytuacji uświadomiła mi, że znajdowaliśmy się niedaleko Hard Rock Cafe, więc zaproponowałam hinduskiemu koledze wieczór z muzyką rockową. Po dotarciu na miejsce okazało się jednak, że tam też nie serwują alkoholu, bo w całych Indiach jest DRY SUNDAY w związku z obchodzonym Świętem Pracy (HRC stracił w moich oczach...). Musieliśmy zadowolić się dobrą szamką i butelką wody mineralnej. Okazało się też, że 32-letni Raj (bo tak miał na imię towarzysz wieczoru) nie wie kto to The Doors, Coldplay czy Red Hot Chilli Peppers (!?!?). Jest za to fanem Kishore Kumar – to się dopiero nazywa różnica kulturowa! Mimo to, twierdził, że mu się lokal i muzyka podoba, no przynajmniej do momentu, w którym stanowczo odmówiłam pojechania z nim do hotelu! Cóż, musiałam Raj’a sprowadzić na ziemie (a wiecie, że potrafię)…
Morał z powyższej historii: Kochani doceńcie, że w Polsce nie ma „Suchych Niedziel”!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz